Piłka wodna

Mimo, że nie było mnie wtedy jeszcze na świecie, doskonale znam historię pamiętnego „meczu na wodzie” z 1974 roku, kiedy to Polacy, będąc w tamtym czasie prawdopodobnie najlepszą reprezentacją na świecie, przegrali 1:0 z RFN i nie awansowali do finału Mistrzostw Świata. Spotkanie to zostało zapamiętane przede wszystkim dzięki temu, że było rozgrywane na bardzo grząskiej, wręcz wodnistej nawierzchni, która całkowicie wypaczała grę, a wręcz ją uniemożliwiała. Dzięki temu, Polacy nie mogli rozwinąć skrzydeł, a Niemcom było lepiej bronić się i kontratakować. Opinią wielu ekspertów było stwierdzenie, że tamto spotkanie nie powinno się w ogóle odbyć. Nawet sam Franz Beckenbauer, grający wtedy w kadrze naszych zachodnich sąsiadów, przyznał po latach, że gdyby mecz odbył się w normalnych warunkach to piłkarze RFN prawdopodobnie nie mieliby żadnych szans.

Mimo, że 40 lat temu technologia i możliwości były inne niż dzisiaj, decyzja o rozegraniu wspomnianego meczu była mocno kontrowersyjna i co tu dużo mówić gospodarska. Niestety po dzień dzisiejszy, mimo dużo lepszej znajomości prognoz pogodowych, możliwości przewidzenia pewnych zdarzeń, jesteśmy świadkami absurdów, jakim jest rozgrywanie meczów w warunkach na to nie pozwalających. Skupię się w tym miejscu na naszym, czwartoligowym podwórku. Jest już druga połowa listopada, a sezon ciągle trwa. Zgodzę się z tym, że warunki pogodowe nie są jeszcze najgorsze i od biedy można rozegrać mecz piłkarski. Jednak fakt, braku opadów śniegu, czy obfitego deszczu, nie spowoduje, że boiska na naszym poziomie ligowym, będą w idealnym stanie. Od kilku tygodni przynajmniej 1-2 dni w ciągu tygodnia są deszczowe, co powoduje, że boisko nie ma kiedy odprowadzić wody i staje się ono niczym gąbka, coraz bardziej elastyczne. To mocno naraża piłkarzy na różnego rodzaju kontuzje, a z futbolem raczej nie ma za wiele wspólnego. Drugim faktem jest szybko zapadający zmierzch, co bardzo utrudnia trenowanie w ciągu tygodnia. Nie oszukujmy się, w IV lidze mało który zawodnik zarobi takie pieniądze, żeby nie musieć pracować gdzieś na etacie. To wszystko daje do myślenia, czy nie powinniśmy pomyśleć nad zmianą systemu rozgrywek?

Sezon ligowy na poziomie IV ligi rozpoczyna się mniej więcej w połowie sierpnia. Myślę, że przesunięcie jego startu tydzień wcześniej i rozpoczęcie w pierwszy weekend drugiego miesiąca wakacji nikomu by nie przeszkadzało. Podobnie jak rozegranie jednego czy dwóch spotkań w sierpniowe środy, kiedy zmierzch zapad późno, a warunki pogodowe raczej dopisują. W ten sposób moglibyśmy „przenieść” 2-3 kolejki na miesiące ciepłe i tym samym zakończyć sezon ligowy maksymalnie na początku listopada. Oczywiście trzeba brać pod uwagę różnego rodzaju anomalia, które spowodują odwołanie jakiejś kolejki lub meczu, ale kończąc sezon na przełomie października i listopada mamy ewentualny bufor na odrabianie zaległości.

Zdaję sobie sprawę z tego, że to wszystko fajnie wygląda na kartce papieru. Uważam jednak, że temat jest godny rozważenia ale sporo tutaj zależy od działaczy klubów. Bo na chwilę obecną to stanowi problem, bo zarządzający wolą mówić za piłkarzy, że Ci chcą mieć dłuższe wakacje, czy nie chcą grać w środku tygodnia. Ktoś zapyta, co robić z tak długą przerwą od rozgrywek listopad-marzec. Jak to co, trenować i przygotowywać się, wykorzystywać urlopu itd., pomysłów jest sporo. Jeśli chcemy, żeby spotkania były jeszcze bardziej konkurencyjne, zdrowie piłkarzy mniej zagrożone, a na spotkania przychodziło więcej kibiców (nie oszukujmy się, na mecz w cieplejszej aurze zawsze przyjdzie o tych kilku kibiców więcej) musimy coś robić w tym kierunku, a nie co roku biadolić tylko, że murawy nie nadają się do grania.

Mateusz Waligóra