Często bywam na spotkaniach niższych lig i ciągle zastanawiam się, jak rozwiązać problem frekwencji na tym poziomie. Poszperałem trochę w pamięci i przed oczami stanął mi widok kompletu widzów na stadionie mojego LKS-u Czaniec. Był początek XXI wieku, a na stadionie zebrało się 500 widzów. Dzisiaj jest to już rzadkość, dla młodszego pokolenia wręcz abstrakcja. Dlaczego tak się dzieje?
Stereotyp „kibica sukcesu”. Nie ma co ukrywać, że sukces sportowy, zwycięskie mecze, wiążą się z tym, że frekwencja wzrasta. Ale co gdy przyjdzie nam się zmierzyć z ligową szarzyzną? Już nie przemawiają argumenty czysto sportowe. Kibic woli sobotnie popołudnie spędzić wtedy w wygodnym fotelu przed telewizorem lub na grillu we własnym ogrodzie. Wieczorem przeczyta w Internecie, że jego „ukochany” klub jakoś tam zagrał. Jeśli była to porażka to utwierdzi się w przekonaniu, że dobrze zrobił zostając tego popołudnia w domu, jeśli zaś zwycięstwo to stwierdzi, że to tylko odstępstwo od reguły i pewnie za dwa tygodnie znów przyjdzie strata punktów.
Zbudujmy więc drużynę, która będzie wygrywać każdy mecz. Jasne, fajnie byłoby w każdym meczu zgarniać trzy punkty, ale przecież nikt nie da nam gwarancji, że akurat Ci zawodnicy, a nie inni zapewnią sukcesy. Inne rozwiązanie? Myślę i myślę i… mam! Wychowankowie! Wprowadźmy do zespołu młodych chłopaków z regionu, dajmy im grać, a za nimi będą przychodzić na trybuny ich rodziny! Ahh… O czym my mówimy? O tych „grajkach”, którzy papiery na piłkarza mają, ale woleli wybrać „kopanie się po głowie” w A-klasie, bo przecież cztery treningi w tygodniu to za dużo? Ok, zgodzę się, zawsze może znaleźć się wśród własnej młodzieży perełka lub dwie. Jednak przeskok z gry juniorskiej do seniorskiej jest ogromny i wprowadzenie młodego gracza do pierwszego zespołu jest procesem długoterminowym, a kibic pojęcia cierpliwości nie zna. Ktoś powie, to wprowadźmy tych kilku wychowanków, przecież nikt nie będzie oczekiwał od nich gry o awans tylko ogrywania się. Serio? Jestem przekonany, że po kilku spotkaniach nikt by nie pamiętał, że na boisku jest 3-4 wychowanków, tylko że drużyna przegrywa mecz za meczem i znów wrócilibyśmy do punktu wyjścia.
Nie ma więc sensownego leku na niską frekwencję. Prawda jest taka, że kto ma wspierać swój zespół, ten będzie to robił bez względu na okoliczności na dobre i na złe, nawet jak co tydzień przyjdzie mu przeżywać sinusoidalne stany emocjonalne. I prawdę mówiąc, tacy ludzie są potrzebni w każdym klubie. Co do reszty, to jeśli macie przychodzić i oceniać coś o czym nie macie pojęcia to racja, lepiej zostańcie na wspomnianym wcześniej fotelu, bądź przy grillu.
Mateusz Waligóra
Pozostałe felietony znajdziesz tutaj>>